niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział trzeci

"Dziękuję Ci, uratowałaś mnie."

Lorance

        Spoglądałam przez okno, a raczej ramę, która została po wybitej szybie, na uciekającą dziewczynę. Świadomość, że byłam dla niej zagrożeniem, sprawiała uśmiech na mej bladej twarzy. Czy ona naprawdę sądzi, że zdoła przede mną uciec? Jeśli będę chciała - zabiję ją. Złość szargała teraz mną tak silnie, że każda cząsteczka kipiała furią. Nikt nie ma prawa mówić źle o moim braciszku. Jestem pewna, że mówiła o nim. Widziałam to w jej granatowych oczach. Mój kochany Raphaello, mój braciszek.
        Zakryłam dziurę po szkle nieco dziurawym, śmierdzącym kocem i zrzuciłam z siebie wilgotne ubrania, które chwile potem wylądowały w kącie w salonie, jeśli tak można nazwać tę melinę. Wszędzie walały się kawałki szkła, drewna, naczyń i gwoździe. Gdzieniegdzie jakieś ślady krwi, dziury. Istna rudera, która kiedyś była jednym z najpiękniejszych mieszkań w Londynie.
        Ale w latach dwudziestych.
        Odkręciłam kurek z gorącą wodą i podeszłam do dużego, umazanego i częściowo zbitego lustra. Spojrzałam na swoje nagie, filigranowe ciało. do dużego, umazanego i częściowo zbitego lustra. Spojrzałam na swoje nagie, filigranowe ciało. Miałam nieco przekrwione stopy od licznych kawałków mebli, kolana nieco brudne i obdarte. Z pleców ciekły strużki czerwonej cieczy niewinnie spływając na moje pośladki. Maggie kopnęła mnie tak mocno, że poleciałam na róg komody i stąd rana. Na mojej brodzie zasychała krew, a tusz kompletnie mi się rozmazał, tworząc smutny pejzaż na mojej bladej twarzy. Wyglądałam okropnie. Do tego wszędzie wystawały mi kości, przez co czułam się jeszcze bardziej nieludzko. 
        Prychnęłam odwracając wzrok od lustra i weszłam do wanny, która zdążyła się już nieco zapełnić. Cząsteczki przeźroczystej cieszy otuliły moje lodowate ciało, a ja poczułam się błogo. Tego było mi trzeba, przyjemnej, odprężającej kąpieli. Zbierając całą moc uleczyłam zranione miejsca tak, że zniknął każdy najmniejszy ślad. Poczułam się jak nowo narodzona, chociaż ja jeszcze nigdy nie umarłam. I nie chcę.
        Moje skronie zaczęły pulsować tak mocno, aż jęknęłam z bólu i złapałam się o ścianki wanny. Ktoś próbował nawiązać ze mną kontakt, w dość drastyczny sposób. Nie mogłam złapać oddechu, chociaż płuca domagały się o nową dawkę tlenu. Lorance, przyzywam Cię, dobrze znany mi głos odbił się w mojej pękającej głowie. Był to głos zaprzyjaźnionej czarownicy, chociaż wolę nazywać ją moją podwładną, a raczej sojusznikiem. Pomogła mi dziewięć, albo dziesięć dekad temu, gdy szukałam mojego brata.    Namierzyła go, ale nie udało mi się z nim spotkać, niestety. Lorance!, kolejna próba wołania o pomoc, kolejna dawka bólu, przy której zgięłam się w łuk. Krzyknęłam na cały dom, usilnie próbując złapać oddech. 
        Mozolnie wyczołgałam się w wanny, by się ubrać. Nie wycierałam się nawet, tylko naciągnęłam na mokre ciało bieliznę, spodnie i jakiś sweter, po czym wybiegłam z mieszkania, nawet go nie zamykając. Mogłabym wysłać moich podwładnych, ale ostatnio wszystkich zabiłam. Niestety. Czasami tak trzeba. 
        Na dworze było już całkowicie widno, a wiatr opatulał moją twarz i wilgotne, niepoukładane włosy, które nachodziły mi na oczy. W dodatku miałam nieprzyjemne, uwierające buty i czułam się strasznie. Cała aura nowonarodzenia się skończyła. Oby Georgina miała ważny powód, by mnie wzywać.
        Most Celton, niedaleko głównego cmentarza. Stamtąd znajoma wysłała do mnie wiadomość. Biegłam przed siebie używając do tego sporo energii, ale zależało mi na czasie. Samochód by tu nic nie zdał, a biegnąc lasem mam świadomość, że nie zostanę zauważona. Na miejscu znalazłam się w parę krótszych i dłuższych chwil. Zatrzymałam się dwieście metrów przed dokładnym punktem i wytężyłam wzrok, oraz słuch. Pięknie. Georgina, nieznana mi osoba i Maggie. 
    - Zostaw ją! – syknęła Georgina, w kierunku nieznajomej mi rudowłosej kobiety, która miała na oko pięćdziesiąt lat. Trzymała Maggie za gardło, co mnie zdenerwowało, bo to ja mam ją zabić. To ja mam zaczerpnąć tę przyjemność.
    - To wynaturzenie. My, czarownice, strażniczki natury, powinnyśmy pozbywać się ich, nie rozumiesz? 
Uśmiechnęłam się pod nosem. Czy te czupiradło naprawdę ma zamiar zrobić krzywdę mojemu kundlowi? Przykro mi, ale to nie twoje zadanie. Podeszłam na odległość pięciu metrów i się uśmiechnęłam.
    - Puść ją – spytałam spokojnie, zbliżając się coraz bliżej. 
    - Pierwotna, nie boję się Ciebie – odezwała się, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Białowłosa spojrzała na mnie nijakim wzrokiem i wyrwała się rudowłosej, która teraz skupiła uwagę na mnie. To mi się podoba.
    - Rozejdźmy się i wszyscy szczęśliwi.
    - Georgina musi ponieść konsekwencje za pomoc wynaturzeniom – zwróciła się do mojej znajomej, chociaż mówiła do mnie i momentalnie sprawiła, że ta upadła na lodowaty, twardy beton, łapiąc się za głowę. Zaczęła krzyczeć i wić się, nie mogła nic zrobić. Ja też nie. Georgina próbowała się bronić, ale była za słaba, w porównaniu z tą czarownicą. Po chwili przestała stawiać opór, oddychać również. Albo Georgina, albo ja. Wolę by umarła, niż bym miała cierpieć. Patrzyłam na to wszystko z obojętnością, wiele razy byłam świadkiem czegoś takiego. Maggie jednak nie zrozumiała, bo zaczęło się w niej gotować. 
        Jej oczy nabrały złotą barwę, obnażyła wielkie, śnieżnobiałe kły, a ręce nabrały masywności i zmieniły się w łapska z ogromnymi pazurami. Zaczęła oddychać szybko i ciężko, jej włosy wydłużyły się jeszcze bardziej. Zmieniała się w znienawidzoną przeze mnie rasę. Lubię psy, ale są za słabe. Słyszałam jak skrzypią jej kości, czułam jak jej ciało się rozrywa, ale ona była odporna. Chciała się przemienić.
    - Nawet się nie waż – krzyknęłam, ale mnie nie posłuchała. Rzuciła się na rudą czarownicę, a podczas skoku kompletnie zmieniła się w białego, wielkiego wilka, który rozmiarem, mógłby dorównać niedźwiedziowi. Szkarłatny płomień otaczał jej najeżone futro, niby aura, a z oczu bił tak silny blask, że czarownica się przestraszyła. Ja również nie mogłam wyjść z wrażenia, niestety nie powinna tego robić. Przewróciła kobietę na beton, układając łapy na ramionach, charczała szybko i wściekle. Chciała się wgryźć w szyję czarownicy, częściowo jej się to udało, jednak rudowłosa wykorzystała resztkę sił by wywołać u niej ogromny ból, który poczułam i ja. 
        Zdenerwowała ją. Czy ta kretynka naprawdę jest na tyle głupia, by atakować wiedźmę?!
        Musiałam interweniować. Podbiegłam szybko między nie i odepchnęłam wilka dalej, słysząc jak skomle z przysparzanej jej dawki cierpienia. Kobieta miała zamiar spowodować u niej taki sam efekt, co u Georginy, czyli śmierć. 
       Rudowłosa próbowała wedrzeć się do mojego umysłu, wykorzystałam wiec resztki mocy i to, co przekazała mi Georgina i zaatakowałam. Złapałam jej głowę kipiąc ze złości i jednym ruchem urwałam ją, jednocześnie kończąc żywot czarownicy. Dopiero wtedy Maggie mogła wstać, a ból ustąpił. Z powrotem zaczęła się zmieniać gubiąc futro, które rozprysło się na milion kawałków i znikło, jakby się rozpłynęło.   Nabrała ludzkiego kształtu, była całkiem naga. 
    - Dziękuję, uratowałaś mnie – wymamrotała łapiąc oddech, a ja myślałam, że zaraz i jej oderwę łeb. Do mojego ciała zaczęły napływać wszelakie kolce nakłuwające moje ciało, nie mogłam złapać równowagi. Zaczęło się.
    - Wiesz co narobiłaś?! – wrzasnęłam ostatkami sił. Opadłam na kolana, moje cząsteczki zaczęły się rozrywać, a ja złapałam się za pękającą głowę. Czułam, że zaraz wybuchnę, jakbym była tykającą bombą.  Krew w moich żyłach zaczęła piec niewyobrażalnie mocno, płuca się kurczyły, aż nie mogłam nabrać oddechu. Wrzeszczałam ściskając mocniej skronie, ale to nic nie dawało. Miliony igieł wbijały się w moje serce, żołądek i krtań, kolory zaczęły się ze sobą mieszać. Straciłam całkowitą kontrolę. 
    - Co?! W porządku?! Dzieje?! Jak?! O?! – pojedyncze słowa przebijały się przez moje uszy, ale nic nie rozumiałam. Wszędzie tylko echo, jakieś piski, za chwilę kompletna cisza. Słyszałam tylko pulsowanie żył, nic więcej. I znowu wszystko wróciło. Wszystkie dźwięki uderzyły we mnie, aż krzyknęłam z bólu. 
A potem się uspokoiło. Ale nie widziałam nic. Odzyskałam sprawny słuch, straciłam wzrok. Ból pozostał, rozrywał mnie jeszcze mocniej, by potem na nowo scalać i tak w kółko. 
    - Nie można zabić czarownicy! – syknęłam ściskając swoje uda, w których czułam bolesne kurczenie się mięśni. Jakby ktoś zawiązał na moich nogach pętle, a potem ją zaciskał coraz mocnieji mocniej. – Poniosę
za to konsekwencje, właśnie je ponoszę, rozumiesz? – nie wiedziałam czy zwracam
się do niej. Widziałam tylko próżnię, przerywaną co chwila żarliwym blaskiem, szczypiącym moje biedne oczy. 
        Moja krew przebijała się przez tętnice i żyły, jakby chciała uciec z mojego ciała, a ja nie mogłam nawet wziąć oddechu. Zaczęłam dusić się własną śliną, która parzyła moje gardło, niczym ocet. Zacisnęłam mocno powieki czując jak wzrok powraca do normalności, co następne?! Mowa?! Dotyk?! Czułam jakbym umierała tysiące razy pod rząd. Z każdym kolejnym razem coraz boleśniej. Z całej siły uderzyłam o beton, dając ujście szczypiącej krwi. Nie mogłam ruszyć ustami, nie mogłam nabrać powietrza przez noc. 
Jednym, zdecydowanym ruchem przebiłam sobie tchawicę paznokciem i zaczęłam wręcz połykać powietrze. Poczułam gilgotanie nad wargą, coś spływało mi z nosa. Przejechałam po tym palcem i spojrzałam na maź. Była koloru czarnego, a zapach.. słodki, delikatny. Ponownie upadłam na kolana. Zakręciło mi się w głowie, wszystko ustało. 
        Moja świadomość także.






1 komentarz:

  1. Przyznam,że piszesz świetnie.. Nie wiem jak to robisz, potrafisz tak szczegółowo opisać wszystko co się dzieje wokół bohaterek,że czuje się dupny i do niczego. Ale ty przecież to wiesz! Tak ogólnie bardzo lubię Lorance. Lunię jej przeżycia i wszystko co się wokół niej dzieję. Chciałbym być informowany o rozdziałach! :D
    Pozdrawiam i życzę weny - http://for-me-is-something-new.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy